Tadeusz Konwicki

Tadeusz Konwicki

Ur. 22.06.1926 Zm. 07.01.2015

Wspomnienie

Wybitny pisarz i reżyser filmowy. Autor pisanej dla podziemnego wydawnictwa "Małej Apokalipsy" o literacie otrzymującym propozycję podpalenia się pod gmachem KC PZPR i filmowego, nagrodzonego w Wenecji "Ostatniego dnia lata" o spotkaniu dwojga ludzi na bałtyckiej plaży, kręconego na wpół amatorsko - bez nagrywania dźwięku. Pochodził z Nowej Wilejki. Nazywany był "chytrym Litwinem". Mówił: "Mam gorącą głowę i zimne serce - ja zawsze czułem się nie do końca zaangażowany". Często powoływał się na swego krajana Adama Mickiewicza, sfilmował nawet jego "Dziady", jako "Lawę" (1989), rejestrując w niej, jak Gustaw Holoubek mówi "Wielką Improwizację". W lipcu 1944 r. przyłączył się do 8. Brygady AK, tzw. oszmiańskiej. Najpierw była to partyzantka antyniemiecka, potem antyradziecka. Degenerację partyzanckiego życia opisał w "Rojstach" (1948, wydane dopiero w 1956) - pełnym jadu i groteski "odruchu pacyfizmu po przegranej wojnie". Gdy w kwietniu 1945 r. NKWD rozbiło ich oddział, jego niedobitki przedostały się do Polski dzięki pomocy łączniczek z organizacji harcerskiej, które załatwiły im fałszywe papiery repatriacyjne. W Gliwicach Konwicki pracował w urzędzie zajmującym się przejmowaniem mienia poniemieckiego, potem w Krakowie studiował polonistykę. Przeniósł się do Warszawy, gdzie został bliskim współpracownikiem Jerzego Borejszy, szefa Czytelnika. Przejęty socjalizmem jesienią 1949 r. pojechał budować Nową Hutę. Przez pięć miesięcy był kopaczem. W 1951 r. wstąpił do PZPR. Po latach mówił: "Pięć moich nieudałych, wadliwych, ułomnych i chorych książek (m.in. "Przy budowie" z 1950 r. i "Władza" z 1954 r.) to właśnie straty spowodowane moim lekkomyślnym przyłączeniem się do marksizmu". Gdy poparł Leszka Kołakowskiego, wyrzuconego z partii w 1966 r. za krytyczne wystąpienie w 10. rocznicę Października, jego też skreślono z listy członków. Jego pisanie (pisał przeważnie na odwrotach maszynopisów, np. Zofii Nałkowskiej, które dostawał od redaktorek z Czytelnika) było procederem tajemniczym: "Moja rodzina nigdy nie widziała mnie piszącego. Żona już raczej mogła mnie zobaczyć w bieliźnie. Piszę w pozycji horyzontalnej, leżąc. Wtedy czuję całkowite rozluźnienie, czyli mogę swoją ewentualną siłę moralną ładować w pióro i w papier, zamiast kierować na podtrzymanie mięśni i kręgosłupa. Leżę na plecach, mam poduszkę pod głową, opieram głowę o encyklopedię radziecką, ponieważ uważam, że ona na mnie dobrze wpływa. Mam lekko podkurczone nogi, żeby na kolanach położyć deseczkę ofiarowaną mi kiedyś przez Stasia Dygata". Z Dygatem prowadził codzienne rozmowy telefoniczne, w których przeklinali władze, świadomi, że są podsłuchiwani. Po pisaniu ciśnienie skakało mu aż do 240 na 100 ("pisałem trochę w atmosferze psychodramy"). Pod koniec życia przestał pisać, "bo wszyscy piszą". Uważał, że cała jego twórczość ma charakter "funeralny" - film "Zaduszki" (1961), o kresie romansu dziewczyny z AL i chłopaka z AK, już z powodu samego tytułu, a powieść "Wniebowstąpienie" (1967) dlatego, że za bohatera ma nieboszczyka, który na początku leży z dziurą w głowie przykryty gazetą. Był kierownikiem literackim trzech zespołów filmowych, w tym Kadru Jerzego Kawalerowicza, z którym napisał scenariusz do jego "Faraona", "Matki Joanny od Aniołów" i "Austerii". W latach 1956-93 prowadził stolik w kawiarni Czytelnika na Wiejskiej, gdzie zaczął się spotykać z Leopoldem Tyrmandem. Dołączyli do nich m.in. Irena Szymańska i Gustaw Holoubek. Przy stoliku nie wolno było opowiadać filmów i streszczać snów. Za to Holoubek fantastycznie opowiadał dowcipy. Później stolik przeniósł się do kawiarni Bliklego na Nowym Świecie, gdzie Konwicki i Holoubek widywali się o 11. Często dołączał do nich Andrzej Łapicki, który zagrał główną rolę w "Jak daleko stąd, jak blisko" (1971), "autobiograficznym eseju filmowym i biografii pewnego pokolenia". W 1979 r. Konwicki przeszedł operację raka strun głosowych. Głos zrobił mu się "jak u starej kurwy". Był człowiekiem alkoholowym. W "Kalendarzu i klepsydrze" (1976), otwierającym serię jego łże-pamiętników, opisał swój wódczany pojedynek z pewnym Chińczykiem w Szanghaju: padł w nim po czwartej szklance "małtajki, zajeżdżającej lekko niskooktanową benzyną". Obudził się w wykrochmalonej pidżamie zapiętej pod szyję. Obok leżało jego uprasowane ubranie. Pytany, dlaczego tworzył, odpowiadał: "Chciałem zostawić ślad, monogram na ścianie, nie wiem dla kogo i nie wiem po co. Ale odczuwałem potrzebę".

Jacek Szczerba

Zdjęcie profilowe: Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta