Zbyszek Liberkowski urodził się 30 grudnia 1943 roku w Zbąszyniu, ale dzieciństwo i młodość spędził w Międzychodzie.
Pochodził z bardzo patriotycznej Rodziny. Jego Dziadek Andrzej Liberkowski był powstańcem Wielkopolskim, Babcia Zofia za pomaganie powstańcom była więziona w Poznaniu. Ojciec Tadeusz Liberkowski, harcerz Szarych Szeregów w czasie II wojny światowej został uwięziony najpierw w Zabikowie, a następnie w hitlerowskich obozach koncentracyjnych: Gross Rosen, Aslau, Bunclau i Mittelbau - Dora. Uwolniony w stanie skrajnego wycieńczenia przez Aliantów w Gnadau pod Magdeburgiem, w listopadzie 1945r. dotarł do ukochanego Międzychodu. Po wojnie przez wiele lat pracował nad "Międzychodzką Księgą Śmierci", w której zamieścił biogramy wszystkich mieszkańców miasta i powiatu, którzy zginęli za Polskę lub tylko dlatego, że byli Polakami. Pradziadowie od strony Matki - rodzina Poznańskich udzielała się w czasie powstań Śląskich.
Ojciec Zbyszka zapłacił za pobyt w nieludzkich warunkach obozowych trwałą utratą zdrowia. Przez wiele lat przebywał na leczeniu w szpitalach i sanatoriach i wtedy mały Zbyszek pomagał Matce w wychowywaniu młodszego rodzeństwa i zapewnieniu rodzinie egzystencji. Ta opiekuńczość została mu do końca życia i przejawiała się w opiece nad rodzicami, braćmi, a później nad żoną, córką i wnukami.
Do szkoły podstawowej i Liceum Ogólnokształcącego Zbyszek uczęszczał w Międzychodzie i tu zdał maturę.
Ukończył studia na Wydziale Filozoficzno - Historycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Karierę zawodową rozpoczął jako nauczyciel w Państwowym Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa
w Bojanowie. Studiował indywidualnie kierunki z zakresu organizacji i zarządzania. Zakończył pracę zawodową jako dyrektor Towarzystwa Naukowego Organizacji i Kierownictwa w Zielonej Górze.
Na emeryturze pracował jako ekspert Państwowej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości oceniając projekty unijne.
Zbyszek w swoim życiu był człowiekiem niezwykle kreatywnym, aktywnym i skutecznym w działaniu.
Był początkowo zaangażowanym pedagogiem, ale jego poglądy i sposób działania ukierunkowane
na człowieka, a nie na błyskotliwy efekt nie pasowały do realiów ówczesnej Polski. Uważany był za człowieka chodzącego własnymi ścieżkami. Nie pił alkoholu, nie udzielał się towarzysko. Swoje zainteresowania skierował na dziedzinę "Organizacja i Zarządzanie". Przez całe życie uczył się i zdobywał wiedzę
w tym zakresie. Kochał książki, gromadził je, czytał (ostatnio w formie elektronicznej) i wszystkich praktycznych rozwiązań nauczył się z książek. Lubił się uczyć i lubił uczyć innych. Nie był budowlańcem,
ale wybudował dom dla swojej rodziny, nie był inżynierem, ale potrafił zreperować każde urządzenie techniczne, włącznie z samochodem. Rodzina czuła się przy nim bezpiecznie.
Kochał przyrodę i ją rozumiał. Najlepiej czuł się daleko od cywilizacji; w lesie, nad wodą, w górach, na mało przejezdnych ścieżkach rowerowych - w towarzystwie swojej Małgosi , póżniej córki Jagienki, zięcia Pawła
i ukochanych wnucząt Piotrusia i Ewuni.
Z żoną, z plecaczkami, zdeptał wszystkie karkonoskie szlaki po stronie polskiej, czeskiej i niemieckiej.
Kochał wodę - był doskonałym pływakiem, w młodości płetwonurkiem. Dlatego wybudował własnoręcznie, według swego projektu domek w Niesulicach i wszystkie weekendy, a często i urlopy spędzał na wodach jeziora Niesłysz. Kończył sezon pod koniec października, ostatnie opłynięcie jeziora w każdym sezonie odbywało się na tle jesiennych, przebarwionych, kolorowych lasów.
Organizował rodzinne spływy kajakowe - przepłynął najbardziej atrakcyjne szlaki wodne w Polsce.
Drugim miejscem, które ostatnio ukochał była miejscowość Costa Rei z dziesięciokilometrową plażą,
położona na południu Sardynii. Przez osiem ostatnich lat spędzał tam długie wrześniowe i październikowe miesiące, jak zawsze w wyłącznym towarzystwie swojej Małgorzaty, z którą przeżył, w niezwykle interesującym związku małżeńskim, ponad 50 lat.
Najlepiej czuł się w otoczeniu Rodziny, a wyjazdy turystyczne były najbardziej udane, kiedy były planowane
i realizowane indywidualnie.
Ostatnio zafascynowały go barki - rzeczne stateczki pływające po kanałach Europy.
Po wypadku na nartach zrezygnował z tej formy aktywności fizycznej i w lutym tego roku spędził urokliwe dni wśród gajów migdałowych, na obsypanej pomarańczami i cytrynami Majorce. W maju zamieszkał z Małgosią w sercu Drezna, by rozkoszować się zabytkami i atrakcjami Saksonii, w czerwcu z przyjaciółmi przejechał rowerem szlak nadbałtycki od Ustki do granicy z Rosją.
Uwielbiał muzykę starych mistrzów, muzyki poważnej słuchał nie tylko na koncertach, ale też w domu
i w otoczeniu. W ostatnich latach odkrył głębię i piękno utworów Bacha.
Bardzo przeżywał ciężką, genetyczną chorobę Wnusi Ewuni.
Najstraszliwsza, nieuleczalna, rzadko spotykana forma raka uderzyła znienacka. Podjął walkę z przekonaniem, że wyjdzie z tego. Wierzyli oboje z Małgorzatą, która nie odstępowała Go na krok, że dopóki są razem, dadzą radę. Przecież nieraz wychodzili zwycięsko z przeróżnych opresji. Do szpitali udawali się z ufnością, cieszyli się z kolejnych zabiegów i operacji, z podawanej chemii, planowali dalsze wspólne życie.
Ostatnie dwa tygodnie spędził w domu, pielęgnowany przez żonę, córkę, wnuczkę i szwagra Stasia.
Czuł się bezpiecznie, ani przez chwilę nie pozostawał sam.
24 listopada, po trzech miesiącach ciężkich zmagań, Zbyszek w pełni świadomie pożegnał się z najbliższymi i złożył żagle.
29 listopada o godzinie 4.10 nad ranem zmarł w obecności żony i szwagra Stanisława.
Nie znamy odpowiedzi na pytanie dlaczego odszedł. Może dlatego, że miał piękne i interesujące życie,
a może dlatego, że był zbyt mocno kochany naszą ziemską miłością? Już się nie dowiemy.