Najbliżsi mówili o nim: Heń. Urodził się i w dzieciństwie mieszkał w Przyborowicach, w dzisiejszym
województwie Świętokrzyskim. W wieku 14 lat, jako najstarszy z czwórki braci wyjechał z Przyborowic,
ale przez dziesiątki lat tam wracał do rodziny, pomagać przy żniwach, na rodzinne uroczystości. Zachował do
tego miejsca ogromny sentyment: w jego samochodzie najczęściej odtwarzaną muzyką były ludowe kapele
kieleckie, na każdą okazję miał gotową jakąś krótką anegdotkę opowiedzianą w oryginalnej, czystej,
miejscowej gwarze.
Często opowiadał o niezwykle trudnych latach przedwojennych, okupacji i tuż powojennych. Nie były to
heroiczne historie znane z literatury, czy filmów. Zamiast tego Heń widział polskich jeńców prowadzonych
przez Przyborowice w 1939, z których jednemu Jego ojciec Józef pomógł uciec, zamieniając swój mundur na
ubranie Józefa. Partyzantów zabierających gospodarzom najcenniejsze w ich gospodarstwie zwierzęta, czyli
konie. Niemców handlujących mydłem w zamian za masło i sowieckich żołnierzy dokarmiających w swojej
polowej kuchni 10 letniego Chłopca, którym to czerwonoarmistom na koniec można było w nocy podebrać z transportu trochę amerykańskich konserw.
Zdał maturę w Technikum Mechanicznym w Sławięcicach. Z Przyborowic próbowało tego wielu Jego kolegów. Bardzo nielicznym starczyło umiejętności i wytrwałości. Matura kilka lat po wojnie była nieporównywalnie bardziej elitarna niż współczesne studia. Heń przez lata wspominał później ten czas, z ogromnym uznaniem wypowiadał się o ówczesnych nauczycielach, spotykał się z kolegami ze swojej szkoły.
W wojsku służył w lotnictwie jako mechanik szturmowych samolotów IŁ-10. Po latach jeszcze
naprowadzając mój samochód na miejsce parkingowe, śmiejąc się, używał lotniczej sygnalizacji.
Z wojska podoficer Henryk Terlecki wyszedł parę miesięcy przed zakończeniem 3-letniej służby, dzięki popaździernikowej „odwilży” Gomułki.
Pod koniec lat 50-tych przyjechał do Jeleniej Góry. To już nie były czasy szabrowników i pionierów na Ziemiach Odzyskanych, ale i tak decydowali się na to tylko ci, którzy byli gotowi poszukać swojej szansy
w zupełnie nowym świecie, najodważniejsi. Przecież jeszcze długo później na tych terenach mówiło się, że „kiedyś w końcu Niemiec tu wróci i wszystko odbierze”. Takie podróże do „nowego świata” w poszukiwaniu swojej szansy miały w rodzinie długą tradycję: dziadkowie Henia wyjeżdżali do USA i Brazylii, wujkowie
i ciotki do Francji , Niemic i Australii. Niektórzy wracali. Na Dolnym Śląsku Heń miał koło siebie bliskich sobie ludzi: ciocie Basię, Gienię i wujków Józia, Antosia oraz rodzinę Skorupów.
Dolnym Śląskiem był zachwycony. Jelenia Góra końca lat 50 i 60 była wtedy jeszcze zadbanym miastem,
pięknie położonym w Kotlinie Jeleniogórskiej, ze znakomicie rozwiniętym, w większości poniemieckim
przemysłem. W jednym z wielu takich zakładów pracy – jako szef produkcji w Jeleniogórskich Zakładach Odlewniczych – pracował przez dziesiątki lat.
Pasjonował się sportem, zwłaszcza boksem i piłką nożną. Najznakomitszym wzorem piłkarza był dla niego
Włodzimierz Lubański. Potem, dopiero po wielu latach, z równa estymą wypowiadał się o współczesnym
nam Robercie Lewandowskim. Uwielbiał czytać książki historyczne. Szczególnie o partyzantce AK-owskiej w
Górach Świętokrzyskich i jej bohaterach: „Ponurym” i „Nurcie”, Największym hobby Henia była jednak Jego
działka, którą przez ponad 40 lat uprawiał wspólnie ze swoją żoną Zosią. Jego oczkiem w głowie były
niezrównanej jakości pomidory. Najbardziej cieszyło go jednak, kiedy był ze swoimi wnukami :
Monisią i Maćkiem.
Niemal przez całe życie walczył z różnymi chorobami, włącznie z tymi najcięższymi. W 2000 przeżył serię
operacji w Warszawie, w Instytucie profesora Religii. To był prawie cud, ale wtedy się udało.
W 2016 już nie dał rady. Od kilku miesięcy czuł się coraz słabszy. Wiedział, że jest źle. 29 lutego 2016
- 2 dni przed, w szpitalu, powiedział, żeby już iść.
Syn Wojciech Terlecki