Wojciech Młynarski

Wojciech Młynarski

Ur. 26.03.1941 Zm. 15.03.2017

Wspomnienie

Absolutny mistrz polskiej piosenki mawiał, że nie jest poetą, tylko rzemieślnikiem tekściarzem, publicystą mówiącym i odśpiewującym swoje opinie o otaczającym świecie. Trudno wyliczyć wszystkie jego hity, napisał ok. 2 tys. piosenek. Do najsłynniejszych należą pewnie „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” i „Prześliczna wiolonczelistka” Skaldów, „Kocham cię, życie!” Edyty Geppert, „Odkryjemy miłość nieznaną” i „Jeszcze się tam żagiel bieli” Alicji Majewskiej, „Ogrzej mnie” i „Naszych matek maleńkie mieszkanka” Michała Bajora, „Bądź moim natchnieniem” Andrzeja Zauchy, „Lubię wracać tam, gdzie byłem” Zbigniewa Wodeckiego, „Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia” i „Jesienny pan” Hanny Banaszak, „Żyj kolorowo” i „Serce to jest muzyk” Ewy Bem, „Jeszcze w zielone gramy” śpiewane przez Magdę Umer. Piosenką, którą sam śpiewał, tą najbliższą, najlepiej wyrażającą jego stosunek do życia, było „Moje ulubione drzewo” ze słowami: „Leszczyna, leszczyna,/ jak ją za mocno przygiąć w lewo,/ to w prawo się odgina,/ a jak za mocno przygiąć ją w prawo,/ to w lewo bije z wprawą". Ogromne leszczyny rosły w jego rodzinnym domu w podwarszawskim Komorowie. Mama Magdalena brała przed wojną lekcje śpiewu klasycznego. Ojciec Marian zachwycał się jazzem, a stryj Emil był założycielem warszawskiej Filharmonii i przedwojennym dyrektorem Teatru Wielkiego. Do domowych tradycji należały wieczory artystyczne, stałym bywalcem był na nich ostatni warszawski melorecytator Henryk Szatkowski, wygłaszający poezję Lechonia i Norwida. Dziadek, prawnik, wyśpiewywał kuplety operetkowe, a mały Wojtek układał okolicznościowe strofki. Ojciec umarł na gruźlicę w 1943 r., Wojtek miał dwa lata. Po wojnie mama pracowała w Polskim Radiu, w redakcji dla dzieci i młodzieży, a on z młodszą siostrą Basią śpiewał na potrzeby audycji. W szkole tworzył satyryczne przyśpiewki do znanych melodii i urządzał występy. Na polonistyce wstydził się swojego rymowania - wokół panuje moda na biały wiersz. Odnalazł się za to w Hybrydach, gdzie robił (lubił to słowo) studencki kabaret i napisał teksty dwóch programów: „Radosna gęba stabilizacji” i „Ludzie to kupią” (Ludzie to lubią,/ ludzie to kupią,/ byle na chama, byle głośno, byle głupio). W 1963 r. – miał wtedy 22 lata – pierwszy raz sam publicznie wykonał swoją piosenkę, „Niedzielę na Głównym” na Giełdzie Piosenki w Warszawie. Dostał pochlebną opinię Kazimierza Rudzkiego, a wcześniej słyszał, że ma błędne oko i wiatrakowate ruchy, a głosu wcale. Jako zawodowego tekściarza wylansowała go, co podkreślał, Agnieszka Osiecka. To ona dała Kalinie Jędrusik jego tekst „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną” - ta piosenka wygrała festiwal w Opolu w 1964 r. Osiecka zaprosiła go też do Radiowego Studia Piosenki w Polskim Radiu, w którym Młynarski napisał dla Skaldów – w 40 minut – tekst „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał”. Jednocześnie po sukcesie w Opolu współpracę zaproponował mu Edward Dziewoński, szef kabaretu Dudek. Muzykę do tekstów komponował mu sam Jerzy Wasowski, a Stanisław Dygat ogłosił, że piosenki tego młodego to wielka literatura. Najchętniej pisał dla Gołasa, który zaśpiewał m.in. „Światowe życie”, „W co się bawić?”, a przede wszystkim hymn Polski alkoholizującej się „W Polskę idziemy”. Tę piosenkę Wojciech Młynarski lubił najbardziej spośród utworów satyrycznych napisanych dla innych wykonawców. W wolnej Polsce na miejsce starych absurdów przyszły nowe. W tekstach satyrycznych, zaczynających się zwykle od słów „Miłe Panie i Panowie bardzo mili”, na bieżąco recenzował polskie problemy. Mawiał za Dürrenmattem, że natchnienie miewa w godzinach pracy, i przez całe lata zasiadał do pisania każdego ranka. Był entuzjastą dobrego rzemiosła. Pisał językiem ezopowym, ale zwięźle i komunikatywnie. Bez sentymentalizmu. Lepiej krócej niż dłużej (powoływał się na radę swojego przyjaciela Jerzego Dobrowolskiego: „Powiedz to samo, tylko o połowę krócej”). Był wyczulony na język ulicy. Przez całe życie będzie zbierał potoczne powiedzonka i bawił się nimi. Dziś mówimy Młynarskim: „róbmy swoje”, „przyjdzie walec i wyrówna”, „co by tu jeszcze spieprzyć, panowie”, „pan to przyswaja”, „żyj kolorowo”, „jeszcze w zielone gramy”... W ostatnich latach ciągle pisał, ale już nie śpiewał, za to patronował młodym artystom nagrywającym płyty i wystawiającym spektakle z jego piosenkami. Swoje teksty czytał czasem m.in. w „Szkle kontaktowym” w TVN 24. Już od przełomu lat 60. i 70. cierpiał na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Pewnie przez te problemy pod koniec życia mniej się uśmiechał, ale to tylko rodzaj maski, pod którą krył się człowiek czuły. Rok temu opowiadał, że napisał o śmierci wierszyk. Miał być o tym, że „ona wie, jak ja wyglądam, ja nie mam pojęcia, jak wygląda ona. Ale wiem dokładnie, jak ona zagra swoją rolę, natomiast nie wiem, jak ja zagram. Wiem tylko jedno, że chciałbym bardzo, żeby z jakichś powodów ona tej roli nie dograła. Wtedy krzyknę za nią: Zapomniała pani kosy!”.

Donata Subbotko

Zdjęcie profilowe: Albert Zawada/Agencja Gazeta